Miłość na peryferiach

Na Zachodzie ludzie zakochują się, a potem pobierają. W Indiach najpierw się pobierają, a potem zakochują. Małżeństwo można porównać do czajnika na ogniu. "Czajnik zachodni" zagotowuje się błyskawicznie, a potem woda w nim stygnie. "Czajnik hinduski" grzeje się powoli, a woda zaczyna się gotować dopiero po jakimś czasie.

Niektórzy twierdzą, że miłość – przynajmniej ta wzniosła i egzaltowana – jest „produktem” jedynie naszego, zachodniego świata. Ludzie spoza tego kręgu mogą nam tylko zazdrościć albo... współczuć. Są też tacy, którzy dowodzą, że romantyczna miłość jest doświadczeniem uniwersalnym, znanym ludziom we wszystkich kulturach i zakątkach świata. Jak to jest z tą miłością?
Argumenty na rzecz pierwszego stanowiska gromadził podczas swoich badań, prowadzonych m.in. na Nowej Gwinei, Bronisław Malinowski. W wydanym w 1929 roku „Życiu seksualnym dzikich” napisał m.in.: „Miłość u Trobriandczyków, tak samo zresztą, jak i u nas, budzi się nagle ze wstrząsu. U nas jednak pojawiają się te tak typowe dla wyższej cywilizacji wstępne bariery, to nieśmiałe egotystyczne uwielbienie, krańcowa egzaltacja wiecznej kobiecości. [...] W naszej kulturze prawdziwa miłość skierowuje mężczyznę i kobietę nie do bezpośredniego zaspokojenia popędu płciowego, ale do stopniowego stapiania się elementów zmysłowych z bardziej wzniosłymi duchowymi urokami”. Podobny pogląd jeszcze pod koniec lat 60. ubiegłego wieku głosił filozof szwajcarski Denis de Rougemont. W znanej i u nas książce „Miłość a świat kultury zachodniej” stwierdził on protekcjonalnie: „Dla Chińczyków problem miłości po prostu nie istnieje – ich potrzeby są natury cielesnej, nie emocjonalnej...”.

Chińska love story

W ubiegłym stuleciu dwóch antropologów – William Jankowiak z Uniwersytetu Nevady i Edward Fischer z Uniwersytetu Tulane – przebadało aż 186 różnorodnych kultur pod kątem skłonności do romantycznej miłości. Analizowali m.in.: folklor, strukturę społeczną, systemy pokrewieństwa i kosmologię. W artykule opublikowanym w 1992 roku ogłosili wszem i wobec, że idea miłości obecna jest aż w 88 proc. przebadanych przez nich kultur. Czyżby więc szalone porywy serca były jednak doświadczeniem uniwersalnym? A może dała o sobie znać potęga Hollywood? Ludzie w różnych kulturach znali romantyczną miłość z amerykańskich filmów?

Trzy lata później Jankowiak wydał obszerny tom „Romantic passion – A universal experience?”. Zamiast suchej statystyki, zawiera on serię intrygujących szkiców, przybliżających nam sposoby rozumienia miłości w różnych zakątkach świata. Najbardziej zaskakujący w książce Jankowiaka jest chyba tekst poświęcony tradycji miłości romantycznej w Chinach. Autor zwraca uwagę, że choć romantyczna miłość nie jest obecna w kanonie chińskiej literatury wysokiej, to inaczej jest w przypadku starochińskiej literatury popularnej, tworzonej w języku potocznym. Wątki tego rodzaju odnaleźć można już w utworach z IX wieku, czyli znacznie wcześniej niż pojawiały się w tradycji europejskiej! W typowej chińskiej love story, podobnie jak w europejskich romansach, intryga piętrzy przed bohaterami trudności i stawia przed dylematem: powinność rodzinna czy osobiste szczęście? Znaczna część tych historii opiewa namiętne uczucie pomiędzy żonatym mężczyzną a kochanką – tego rodzaju miłość intensywnością przewyższała z reguły uczucie okazywane małżonce poślubionej z wyboru rodziny. Autor zwraca uwagę na wyraźne promowanie ideałów romantycznej miłości przez kulturę popularną i to nie tylko tę pochodzącą z importu, lecz również lokalne media.
Jankowiak nie twierdzi, że miłość romantyczna zajmuje w kulturze chińskiej miejsce centralne. Przeciwnie, miłość taka rozkwita jego zdaniem niejako na peryferiach kultury, poza uświęconym tradycją układem małżeńskim, poza głównym nurtem literatury. Jest przywilejem elity, którą stać nie tylko na konkubiny, ale i na kultywowanie doznań estetycznych i uniesień serca.

Czy można indywidualnie?

Miłość przywilejem? A przecież Chiny należą do kultury kolektywistycznej. Ta zaś wydaje się znacznie mniej sprzyjać rozwojowi miłości romantycznej niż kultura indywidualistyczna. Koncepcję indywidualizmu – kolektywizmu spopularyzował holenderski socjolog Geert Hofstede. Jak napisał w książce „Kultury i organizacje”: „Indywidualizm jest właściwy społeczeństwom, w których więzy między jednostkami są luźne i każdy ma na uwadze głównie siebie i swoją najbliższą rodzinę. Kolektywizm z kolei jest właściwy społeczeństwom, w których ludzie od momentu narodzin należą do silnych, spójnych grup. Grupy te przez całe życie zapewniają im opiekę i ochronę, za co ich członkowie odwzajemniają się niekwestionowaną lojalnością”. Krajami wysoce indywidualistycznymi są kraje Europy Zachodniej, USA, Kanada i Australia. Kolektywizm zaś dominuje w Azji, Afryce i Ameryce Łacińskiej.

Dlaczego kolektywizm nie sprzyja miłości romantycznej? Po pierwsze dlatego, że miłość romantyczna w zachodnim stylu jest z natury indywidualnym wyborem, podyktowanym w dodatku nie pragmatycznym namysłem, lecz emocjami. Nikt nie liczy się z opinią otoczenia, a dobro własnej rodziny czy rodu nie ma znaczenia. Z perspektywy kultury kolektywistycznej uczucie takie jest aspołeczne, bowiem godzi w społeczną harmonię. Nawet więc jeśli miłość romantyczna pojawia się w Chinach czy Indiach, nie jest ona z reguły wolna od kolektywistycznych dylematów. Sprzeciw rodziców nierzadko przekreśla marzenia młodych o wspólnym życiu.
W 1998 roku psycholodzy Fred Rothbaum z Uniwersytetu Tufts i Bill Yuk-Piu Tsang z Uniwersytetu Harvarda przeprowadzili analizę treści piosenek miłosnych z amerykańskich i chińskich list przebojów. I doszli do wniosku, że w obu przypadkach mowa jest o romantycznej miłości, choć rozumianej trochę inaczej. Zarówno piosenki chińskie, jak i amerykańskie podkreślały intensywność przeżyć emocjonalnych. Jednak w piosenkach chińskich – częściej niż w amerykańskich – miłość uwikłana była w system relacji społecznych (np. lojalność wobec przyjaciela czy posłuszeństwo wobec rodziców), częściej też łączyła się z cierpieniem.

Hinduski czajnik


Także w Indiach, jak pisze socjolog Steve Derné, mężczyźni traktują miłość jako niebezpieczny, potencjalnie destrukcyjny żywioł, nad którym nie sposób zapanować. Towarzyszy jej strach. Miłość może zaślepić mężczyznę i oddalić go od rodziny, może zrujnować mu karierę. Dlatego romantyczna miłość, choć opiewana w hollywoodzkich produkcjach, w powszechnym mniemaniu nie powinna stanowić podstawy małżeństwa. Dobre małżeństwo trzeba dobrze zaaranżować. W małżeństwie aranżowanym nie ma miejsca na porywy serca. Potrzebna jest tu trzeźwa kalkulacja, wesele połączyć ma bowiem na trwałe dwa rody, które powinny czerpać z tego obopólne korzyści. Obecnie znacznie rzadziej niż kiedyś mamy do czynienia z sytuacją, kiedy młodzi ludzie poznają się dopiero w dniu ślubu. A jednak np. w Indiach czy Pakistanie takie sytuacje wciąż nie należą do rzadkości.
„Na Zachodzie ludzie zakochują się, a potem pobierają. U nas najpierw się pobierają, a potem zakochują” – mawia się w Indiach. Popularna jest tam metafora, w której małżeństwo porównuje się do czajnika postawionego na ogniu. „Czajnik zachodni” zagotowuje się błyskawicznie, trzeba szybko odstawić go z ognia, a woda stopniowo w nim stygnie. Tymczasem „czajnik hinduski” z zimną wodą grzeje się powoli, aż po pewnym czasie woda zaczyna się gotować. Ten ostatni proces reklamowany jest jako znacznie bardziej naturalny.

Związek aranżowany

Niestety, jak dotąd badania psychologiczne nie potwierdziły hipotezy o „rozgrzewaniu się” małżeństw aranżowanych. Jeszcze w latach 60. amerykański socjolog Robert Blood przeprowadził kilkaset wywiadów z parami małżeńskimi z Tokio i stwierdził, że niezależnie od tego, czy małżeństwo było nowoczesne, czy zawarte tradycyjnie, z upływem lat satysfakcja małżeńska stopniowo spadała, a miłość okazywana była coraz rzadziej. Podobne wyniki uzyskano w późniejszych badaniach, prowadzonych w Chinach w 1990 r. przez psychologów Xu Xiaohe i Martina Whyte’a. Nie ma jednak także jednoznacznych danych na temat „wyższości” małżeństw zawieranych z miłości. Najnowsze badania psychologiczne, przeprowadzone w 2005 r. przez psychologów Jane E. Myers, Jayamala Madathil i Lynne R. Tingle, wskazują, że poziom satysfakcji czerpanej z małżeństwa aranżowanego (Indie) nie różni się istotnie od tego, jaki deklarują małżeństwa amerykańskie. Zarazem satysfakcja ta opiera się często na innych podstawach: w Indiach szczególnie istotna jest zdolność dostosowywania się do wymagań partnera, w Stanach zaś – podtrzymywanie miłości.
Z punktu widzenia dzisiejszej kultury Zachodu, w której celebruje się romantyczną miłość, małżeństwo aranżowane stanowi egzotyczne kuriozum. Zapominamy jednak, że ten pomysł na zawieranie związku nie pochodzi z Dalekiego Wschodu. W Europie i Stanach Zjednoczonych aż do końca XIX wieku była to dość powszechna forma zawierania związków małżeńskich. Wtedy Zachód był bowiem jeszcze kulturą mocno kolektywistyczną.

Źródło


Studencka Marka

odpowiedz na wszystkie pytania



W ciągu ostatnich 30 dni zagłosowano (przeliczam) razy w naszych ankietach
Polityka Prywatności