Miłość może uzależniać tak samo, jak kokaina. Co ciekawe, im częściej uprawiamy seks z daną osobą, tym większe jest prawdopodobieństwo pojawienia się miłości - uważa brytyjski naukowiec.
"Zafascynowanie drugą osobą i pożądanie są jak narkotyk. Człowiek chce więcej i więcej" - tłumaczy dr John Marsden, szef National Addiction Centre w londyńskim Maudsley Hospital. Zdaniem Marsdena odpowiedzialna za to może być dopamina, neuroprzekaźnik syntetyzowany i uwalniany przez neurony ośrodkowego układu nerwowego.
Kiedy jesteśmy zafascynowani drugą osobą, dopamina wywołuje w naszym organizmie takie same reakcje, jak kokaina czy duża prędkość - wyjaśnia Marsden. Kiedy jesteśmy zakochani część mózgu odpowiedzialna za emocje pobudza pracę serca, które bije trzy razy szybciej niż normalnie. Krew kierowana jest wówczas do policzków i narządów płciowych. Efektem jest uczucie "motylków w żołądku" - dodaje badacz.
Zaznacza jednak, że taki przypływ miłosnych uczuć trwa tylko przez pewien okres, wraz z upływem czasu fascynacja drugą osobą słabnie. Badania naukowe wykazują, że pierwsze "uderzenie" miłości trwa od trzech do siedmiu lat. Wyniki badań Johna Marsdena wykazały, że o przypływie miłosnych uczuć decydować może częstotliwość kontaktów seksualnych. Im częściej uprawiamy seks z daną osobą, tym większe jest prawdopodobieństwo zakochania się - uważa brytyjski naukowiec.
Częsty seks skutkuje po pewnym czasie silną więzią między partnerami. Organizm ludzki "zakodowany" jest bowiem na rozmnażanie się i przekazywanie własnych genów. Wraz z upływem czasu w sposób naturalny czujemy się silnie związani z partnerem seksualnym. Więź ta obejmuje w efekcie także sferę emocji - wyjaśnia Marsden.
O pojawieniu się miłosnych uczuć decyduje więc w ogromnej mierze seks. "Wydaje się, że poszukujemy idealnego partnera, z którym dzielić będziemy zainteresowania i życiowe cele. Okazuje się jednak, że ostatecznie górę bierze w nas zwierzęcy instynkt, od którego jesteśmy uzależnieni. Szukamy idealnego partnera, ale po to, by rozmnażając się, przekazywać nasze geny" - dodaje naukowiec. (PAP)